Co zrobiłabym inaczej, gdybym miała drugą szansę.
Opuszczając Afrykę pływałam swobodnie we wszystkich kierunkach i zaczynałam przygodę ze zwrotami. Kontynuacja nauki miała miejsce na jeziorze Como. Pierwszy wolny dzień i pływanie na foil zaliczyłam na samym początku sezonu. Okazało się, że dużo zostało w pamięci mięśniowej. Doceniłam brak zafalowania i wiatr termiczny jak z suszarki. Od początku przyjazdu do 414kiting czekałam (czyhałam wręcz) na okazję by sprawdzić F-one Pocket. To było objawienie. W ciągu jednej sesji nabrałam pewności siebie, dużo łatwiej przychodziła kontrola prędkości, deska wydawała się bardzo stabilna i ułatwiająca rozwój. W ciągu dwóch sesji zaczęłam robić jibe oraz jibe z downloopem. Deska była szkółkowa, więc nie zawsze dyspozycyjna oraz z kompletem strapów przykręconym “standardowo”. Chwilę zajęło mi znalezienie odpowiedniego położenia masztu na desce względem tychże standardowo ustawionych strapów. Używałam tylko przednich, a stopę stawiałam na tylnym. Gdybym umieściła stopy także w tylnym strapie, stałabym nieomal w “toilet position”. Zagadnienie stance, czyli rozstawu nóg, to sprawa osobnicza. Dla mojego ludzkiego gabarytu (60kg/170cm) strapy wylądowałyby w innych położeniach. Co za tym idzie maszt mógłby być mniej wysunięty do przodu. Nadrobiłam zaległości teoretyczne związane z tematem i znalazłam złoty środek. Nareszcie moja pozycja była poprawna, obciążenie obu nóg równomierne, a deska podczas płynięcia nie ustawiona delikatnie “dziobem w górę”. Pływanie na foilu uznaję dziś za przyjemność. Kolejna dyscyplina kitesurfingowa z nieskończonymi możliwościami rozwoju
Moja relacja z foilem jest niesłychanie skomplikowana. Łącznie wypływałam około 20h. To nic w stosunku do czasu spędzonego na twin tipie lub surf. Przez cały ten czas we mnie rozgrywała się pewnego rodzaju wojna. Jednego dnia byłam totalnie zakochana w lewitacji, następnego nie mogłam nawet spojrzeć w stronę masztu i skrzydła. Wytłukłam się o wodę jak nie pamiętam kiedy. Był taki moment, w którym przerwę wymusiła obita piszczel. Z ogromną zazdrością i podziwem patrzę na foilowych wymiataczy, z gracją balerin opływających wody jeziora Como. Jestem na samym początku tej drogi i podoba mi się ona!
Czy zrobiłabym coś inaczej? Zdecydowanie tak!
Czas na wnioski. Kluczem w nauce foila jest kontrola latawca - trzeba być dość dobrze oblatanym w różnych warunkach, szczególnie tych słabo wiatrowych. Zaczynaj w wietrze minimum 13-14 węzłów. Słabowiatrowe zabawy zostaw sobie na moment, gdy już będziesz swobodnie pływać we wszystkich kierunkach. Jeżeli masz wątpliwości co do swoich umiejętności, zanim zaczniesz spróbuj przynajmniej raz pływania strapless. Możesz pójść o krok dalej i zainwestować w zabawę na e-foilu, da Ci to podstawy uczucia lewitacji i będziesz mogł_a bardziej skupić się na latawcu. Upewnij się, że sprzęt na jakim zaczynasz jest do Ciebie dopasowany i jest sprzętem dla osoby początkującej. Nie mówię, że taki masz kupić! Jeżeli chcesz się uczyć sam, możesz sprzęt pożyczyć od znajomego, albo ze szkółki. Przygotuj się dobrze merytorycznie i psychicznie. Dużo rzeczy będzie trzeba się oduczyć i zapomnieć. Pamiętaj w foilu uczysz się kontroli skrzydła, które jest pod wodą. Deska jest tu niezwykle ważnym przekaźnikiem między Twoim ciałem a właśnie skrzydłem. Nie lekceważ podstaw jak obchodzenie się z foilem, czy bodydragi. Jeden przedni strap na desce, w bardzo luźnym ustawieniu, zupełnie wystarczy. Ma być tak luźny, że pozwala tylko na przytrzymanie deski przy starcie. Glebę na foilu można zaliczyć w różnorakich pozycjach i przy dużej prędkości, uwierz, nie chcesz wtedy mieć stopy jakkolwiek przytwierdzonej do deski (z doświadczenia!). Z kategorii bezpieczeństwo, kask i kamizelkę uznaję za obowiązkowe. Uczulam też na obecność masztu i skrzydła pod wodą - fajnie jest o tym pamiętać i nie kopnąć w niego. Wyrobiony, na okoliczność gleby, odruch “latawiec na 12 i bar do siebie” będzie gwarancją upadku z dala od deski.

W tej dyscyplinie rad słuchać należy. Ja myślałam, że słucham i wiem, a nie wiedziałam i byłam najbardziej zaskoczona pod słońcem, że to jednak jest w pewnym sensie nauka od podstaw. W tym sezonie obserwowałam wielu początkujących. Progres na foilu spokojnie może wyglądać tak: pierwsza sesja, opanowanie deski, taxi, pierwsze krótkie lewitacje, druga sesja: dłuższe lewitacje, pływanie we wszystkich kierunkach. Tylko dlatego, że wydawało mi się, że wiem lepiej, może nie tyle zmarnowałam, co rozwlekłam to co mogłam osiągnąć w czasie i wywrotkach. Warto poczekać na lepsze warunki. Warto przyłożyć się do personalizacji sprzętu. Warto podejść do foila z pokorą. Uczenie się na błędach, także tych nie swoich, przyspieszy progress!
Oczywiście najlepiej i najskuteczniej jest wziąć te 2-3 pierwsze godziny jako lekcję. Jeśli to odpada, poproś kogoś, aby cię nagrał lub jeśli też pływa - dał kilka uwag. Nie ma nic lepszego niż spojrzenie z zewnątrz, z dystansu.
Do zobaczenia na wodzie! Niech wiatr będzie z Wami!